Rozdział 5
Wszystko, co możesz ode mnie
chcieć
Dla niektórych ludzi rutyna wydaje się czymś bezpiecznym.
Powtarzanie tych samych czynności codziennie staje się rytuałem.
Znane rzeczy nas uspokajają. Może tak nie jest? Przecież nie
umiemy zasnąć w nowym pokoju, dopóki go nie poznamy. Nie
odpoczniemy spokojnie, będziemy zdenerwowani, będziemy się trochę
bać.
Każda zmiana oraz decyzja budzi irracjonalny strach przed
konsekwencjami, jakie możemy przez nią ponieść. Nikt nie wie, tym
bardziej my sami, a co dopiero osoby trzecie, czy to, co
popełniliśmy, było dobre, czy złe.
Bo nieznane zawsze budziło lęk, dlatego lgnęliśmy do miejsc
znanych i bezpiecznych.
Rutyna była powrotem do pierwotności. Przynajmniej dla niektórych,
bo przecież zawsze zdarzały się wyjątki od reguły.
Niektórzy uciekali od rutyny, robiąc cokolwiek, co by sprawiło, że
życie nabierze lepszych barw. Ten dreszcz emocji, adrenalina krążąca
we krwi, pobudzająca do działania. To nadawało sens.
Jeszcze inni po prostu bali się jej. To ona sprawiała im ból i
odbierała chęć do życia. Dlatego uciekali. Okazywali się
słabi... Podejmowali najprostszą decyzję. Szli po linii
najmniejszego oporu, by ukrócić swoje życie.
Maja nie zaliczała się do żadnej z grup. Była gdzieś pomiędzy
nimi. Nie cierpiała przyzwyczajeń. Nie jadła w każdy poniedziałek
kanapki z pomidorem. Nie! To byłaby rutyna. Zmieniała wszystko na
bieżąco, by mieć nad tym kontrolę. Nie mogła sobie pozwolić na
stanie się więźniem samej siebie. Musiała być ponadto.
Niestety dopadło ją życie. A jego zmienić nie mogła.
Codziennie, rok w rok budziły ją krzyki w nocy. Każdego dnia
widziała zapijaczonego ojca i bała się, co tym razem może się
stać.
Była tylko dzieckiem, a jak wszystkim dobrze wiadomo: Dzieci i
ryby głosu nie mają. Są skazane na los, jaki im podarowano.
Od tamtego wieczoru niewiele się zmieniło. W domu panowała napięta
atmosfera. Ojciec wracał wcześniej niż zwykle do mieszkania, mama
była bardziej poddenerwowana, bo nie wiedziała, o co chodzi. Nikt
nie wiedział. Ten stan trwał już miesiąc.
– Hej, Maja – usłyszała krzyk rudowłosa. Powróciła do
rzeczywistości. Tak bardzo się zamyśliła, że nie słyszała jak
podeszła do niej Sandra. Widocznie już od dłuższego czasu ją
wołała.
– Cześć – odparła – Przepraszam, ale po prostu odleciałam.
Coś mówiłaś?
Bawiła się rąbkiem koszuli, jaką miała na sobie. Zwykły, tani
materiał szeleścił między jej palcami. Siedziała na ławce, tuż
przed salą 207. Za chwilę mieli mieć lekcję historii. Życie obok
niej toczyło się całkowicie normalnie, a ona była poza nim. Nie
pasowała do obrazka idealnych przyjaciół, których życie wydawało
się jej łatwe.
– Pytałam się czy masz zadanie domowe. Nie wiedziałam co napisać
w trzecim punkcie – na twarzy Sandry malowała się rozpacz. Jej
piwne, sarnie oczy błagały o pomoc.
– Jasne, poczekaj. Wyciągnę zeszyt.
Maja była przyzwyczajona do udzielania pomocy. Zazwyczaj wszyscy
przychodzili do niej, kiedy czegoś nie rozumieli. Do niej albo do
Michała Góreckiego, który był klasowym prymusem, a jednocześnie
najlepszym przyjacielem Tomka, zawodnika szkolnej drużyny
piłkarskiej.
– Podyktujesz? Wiesz, że nie mogę się ciebie doczytać.
– Jasne. System parlamentarny we Francji był monarchią
absolutną. Świadczyć o tym mogły słowa Ludwika XIV „Państwo
to ja”.
– Co tu się wyprawia? – obie dziewczyny usłyszały nad sobą
chłopięcy głos. Był to Tomek razem z Darią. Para uśmiechała
się porozumiewawczo.
– To samo, co ty robiłeś z Michałem – odparowała Maja
błyskawicznie.
– Uuu. Prawda, tu mnie masz – zaśmiał się. Jego jedna ręka
obejmowała Darię w talii. – Ja w ogóle zapomniałem o zadaniu.
– Lepiej się nie przyznawaj na głos – wtrąciła Sandra. –
Dzięki, Maju. Ratujesz mi jak zwykle życie.
– Tak, tak – rudowłosa uśmiechnęła się lekko. – Taka moja
rola.
– Chcielibyśmy porwać Sandrę na sekundkę. Nie masz nic
przeciwko, prawda – spytała Daria. Niebieskie oczy błyszczały z
podekscytowaniem – Pani Lewandowska kazała naszej klasie
zorganizować szkolną dyskotekę, a wiesz jaka Sandra jest dobra w
tych rzeczach.
– No co ty, bierz ją. Tylko nie dosłownie – Maja zażartowała.
– Tolerancyjna jestem, ale żeby tak publicznie...
Daria roześmiała się serdecznie.
– Tomek mi starcza, przynajmniej na stan dzisiejszy.
– No weź, uważaj, bo wezmę to do serca i zacznę się sam
rozglądać za jakimś chłopakiem – powiedział Tomek, łapiąc
się teatralnie za serce.
Nagle serce Mai szybciej zabiło. Nie mogła powiedzieć, że jest z
niej idealny obserwator, jednak umiała wypatrzeć wśród ludzi, to
co innym umykało. Przynajmniej zazwyczaj. Nie słuchała już, co
mówią jej znajomi. Bardziej się zainteresowała tym, co działo
się za nimi. Nawet nie zauważyła, jak zniknęli, by zejść na
pierwsze piętro.
Tuż za napastnikiem drużyny piłkarskiej przemknął Michał. Maja
lubiła go. Był fajnym kolegą z klasy, który był naprawdę miły.
Nie tak sztucznie, jak reszta, tylko tak, jakby rzeczywiście chciał
taki być.
Maja zmarszczyła czoło. To, co zauważyła, było zastanawiające.
Dlaczego tylko on spośród innych osób w pobliżu spojrzał na
Tomka, gdy ten zażartował na temat orientacji? Praktycznie każda
osoba nie myślałaby, że może to mieć większy sens, jednakże
Maja została nauczona, że nawet najmniejsza rzecz jest ważna.
Tym bardziej że wyraz twarzy Michała nie był naturalny. Nawet nie
było na nim widać zdziwienia lub obrzydzenia jak u niektórych
homofobów.
To po prostu była nadzieja.
Uczucie, które uwznioślało, jak i podcinało skrzydła. Nie było
niczego lepszego, jak i gorszego od niego.
Dzwonek zadzwonił, raniąc wszystkim uszy.
– Ugh – jęknęła dziewczyna, co na moment przegoniło jej
myśli. Schowała wcześniej wyjęty zeszyt, aby przez przypadek
nauczycielka nie uznała, że to ona od kogoś spisywała. Pal licho
innych. Czasami trzeba dbać o własny tyłek.
– Maja – usłyszała swoje imię. Spojrzała w kierunku
wołającego ją głosu. Był to Adrian. Jego klasa miała lekcję
tuż obok.
Mina rudowłosej zrzedła. Od tamtego pamiętnego dnia, gdy ją
zaczepił, do tej pory nie dawał jej spokoju. Nie było jej to na
rękę. Przez jego szczeniackie zapędy była na ustach wszystkich
trzeciorocznych, jako kolejna ofiara Adriana Kołakowskiego.
Oczywiście Weronika, z którą był jeszcze na początku roku, już
dawno poszła w odstawkę.
– Cześć – powiedziała niewyraźnie. Albo jest ślepy, albo
głupi, skoro nie umie odczytać moich sygnałów – pomyślała.
– Co tam? Historię macie? – zagaił, czochrając się po bujnej
czuprynie. Wiedział, jakie ma atuty i jak je wykorzystać, to
przyznawała nawet Maja.
– Siedzę przed 207, co innego mogłabym mieć?
– Eee, no tylko tak zauważam – odparł nieco zbity z tropu. Tuż
za nim grupka jego znajomych z klasy śmiała się. Niektórzy jawnie
patrzyli w jego stronę, a inni nieskutecznie starali się udawać,
że to nie z niego mają polewkę.
Nie ma szans, nie podam mu siebie, jak na tacy.
– Adrian, był dzwonek. Idź na lekcję. Może się czegoś
nauczysz? Na przykład, jak nie robić z siebie pajaca? –
zasugerowała Dębkiewicz.
Mina chłopaka wyglądała tak samo, jak po zjedzeniu cytryny. Za
każdym razem, gdy mówiła mu coś takiego, on przyjmował to na
chwilę, by i tak następnego dnia znowu ją zaczepić.
– Ehh, wiesz, że to nic nie da, prawda? – usłyszała po swojej
lewej Maja. Nawet nie musiała spojrzeć, żeby wiedzieć, kto to
jest. Jak zwykle Maciek.
– Jezu, Maciek. Jeszcze ktoś pomyśli, że się przyjaźnimy –
sarknęła rudowłosa – Chwili spokoju nie mogę mieć.
– No wiesz ty co. Ja tu chronię twoje dziewictwo – powiedział
poważnym tonem Maciek.
Policzki dziewczyny pokryły się delikatnym odcieniem czerwieni.
Spiorunowała chłopaka spojrzeniem.
– Zamilcz, głąbie. Zupełnie jakbym sama nie umiała sobie dać
rady z Kołakowskim.
– Oho, dotknąłem wrażliwej struny? – droczył się.
– Idź do kumpli.
– Odrzucasz moje towarzystwo, czuję się zraniony.
Maja wstała i obrzuciła Maćka mentalnymi piorunami.
– To bardzo dobrze.
Zostawiła go przy ławkach, a sama przeszła na drugą stronę
korytarza, pod 207. Widziała, jak pani Kaczmarek zbliża się do
sali. Była to starsza kobieta, zbliżająca się do sześćdziesiątki,
ale nie zamierzała jeszcze odejść na emeryturę. Swoją
żywiołowością przewyższała młodsze koleżanki z pracy. Wszyscy
ją lubili, ponieważ każdemu kojarzyła się z dobrotliwą babcią.
– No i jak tam droga młodzieży, co tacy ospali jesteście? –
spytała na wstępie, patrząc, jak cała klasa powoli wchodzi do
sali. – Śniadania nie zjedliście?
– Psze pani, dzisiaj piątek. My żyjemy jutrem. Chowamy siły –
wytłumaczył Tomek z uśmiechem.
– Szkoda, gdybyście mieli trochę więcej energii na lekcji, może
postawiłabym piątkę za aktywność, ale skoro tak stawiacie sprawę
– zawiesiła głos pani Kaczmarek.
Ktoś teatralnie zakaszlnął. Uczniowie spojrzeli po sobie. Za taką
cenę mogliby się wykazać, prawda?
Czterdzieści pięć minut oraz dziesięć piątek później
uczniowie wyszli z sali w doskonałym humorze.
– Matka będzie zadowolona, jak wejdzie na dziennik elektroniczny –
mówiła Sandra z zapałem – Przynajmniej z historii średnia na
razie świetnie wygląda. Może uda mi się na koniec roku wyciągnąć
piątkę, jak sądzisz?
– Może, o ile będziesz sama robiła zadania domowe –
odpowiedziała Maja.
– Oh, wiesz, jaka jestem zapominalska. Czasami uważam, że robisz
za moją pamięć.
Dębkiewicz uniosła kąciki ust w lekkim uśmiechu. Sandra często
była typową przedstawicielką blondynkowatości, ja to sama siebie
nazwała, jednakże Maja zawsze się o to z nią kłóciła.
Uważała, że gdyby jej przyjaciółka choć trochę czasu wolnego
spędziła przy podręczniku, to okazałoby się, iż jest naprawdę
zdolna.
– Skleroza wieku nastoletniego, oto moja diagnoza.
– Słusznie, pani doktor – zaśmiała się blondynka – Mam
zamiar dzisiaj iść na deptak. Jest taka ładna pogoda. Pójdziesz
ze mną?
Maja przygryzła wargę. Chętnie by poszła, chociażby po to, aby
mniej czasu spędzić w domu, ale z drugiej strony musiała
przypilnować rodziców. Tylko raczej tego nie mogła powiedzieć
Sandrze. Niektórych rzeczy nie mówi się nawet przyjaciołom, tego
już nieraz nauczyła się od życia.
– Wiesz, dzisiaj mi nie pasuje. Muszę iść na kontrolę do
dentysty.
– Aha – mina Sandry była pełna zawodu. – Czyli jak zwykle.
Zawsze nie masz dla mnie czasu.
– Sandra, to nie tak, wiesz o tym – powiedziała Maja. Gardło
miała ściśnięte. Niektóre kłamstwa były gorsze od innych. –
Gdybyś powiedziała o tym wcześniej, na pewno bym poszła.
Niedowierzanie oraz zawód mieszały się na twarzy Sadowskiej.
– Naprawdę? Bo jakoś zawsze tak mówisz i nawet gdy wiesz o czymś
z wyprzedzeniem, to nagle ci coś wyskakuje.
Maja nic nie powiedziała, bo nawet nie wiedziała, jak się
tłumaczyć. Osobom takim jak ona ciężko było mieć normalnych
znajomych i utrzymywać z nimi kontakty. Bo mogliby odkryć coś, co
chciało się przed każdym ukryć.
– Sandra... Ja...
– Nieważne, to nie ma sensu. Cokolwiek powiesz, to i tak za chwilę
to cofniesz.
Maja stanęła pośrodku korytarza. To była ich ostatnia lekcja.
Wszyscy rozchodzili się do domów. Sandra zgrabnie ją wyminęła,
nic więcej nie mówiąc. Rudowłosa czuła się piekielnie winna.
Z jednej strony chciała wszystko wyznać, opowiedzieć o swoich
problemach, a z drugiej po prostu zamknąć się w czterech ścianach
swojego pokoju i oddać się błogiej ciszy i samotności.
Ludzie omijali ją lub po prostu przechodzili obok, potrącając ją
to ramieniem lub łokciem. Niesiona prądem tłumu zeszła po
schodach na parter, a potem na poziom piwnic do szatni. Mechanicznie
ubrała się i nie patrzyła, kto już poszedł, a kto został w
szkole. Po prostu chciała się znaleźć od niej daleko.
Parę minut później widziała tylko najwyższe partie budynku.
Specjalnie wracała do domu okrężną drogą. Patrzyła na wystawy
sklepowe, chociaż w gruncie rzeczy w ogóle się nie interesowała,
co na nich jest. Wydawała się dość roztargniona, jednak
pilnowała, by przez przypadek nie skręcić w ulice prowadzące w
kierunku centrum albo – co gorsza – w stronę Półwiejskiej.
Weszła do piekarni, by kupić coś do zjedzenia. Był to mały
budyneczek, który wydawał się dość niepozorny w pobliżu tylu
Żabek i Lewiatanów. Niczym nie przyciągał spojrzenia, oprócz
wystawionych na witrynę ciastek, które zmuszały głodomorów do
zatrzymania się.
– Dzień dobry – powiedziała głośno. Nikogo nie było przy
ladzie. Nawet dźwięk dzwonka, który rozbrzmiał jak na filmach,
nie spowodował żadnego odzewu.
– Już idę, idę – usłyszała kobiecy głos.
Korzystając z okazji rozejrzała się. Wszystko wyglądało
apetycznie. Może kupi sobie drożdżówkę albo pączka. Wygrzebała
z plecaka portfel.
– Dzień dobry – przed ladą pojawiła się kobieta, która być
może była w wieku mamy Mai. Tak samo, jak ona, również miała
włosy w kasztanowym, głębokim kolorze, jednak bez jakichkolwiek
pasm siwizny.
– Jedną drożdżówkę z budyniem, proszę.
Kobieta przyglądała się jej uważnie. Studiowała rysy twarzy,
całą postać, po to, by jeszcze przewiercać ją na wskroś. Tak,
jakby chciała wejrzeć w jej duszę. Przez jej oblicze przemykało
zdziwienie, strach, a ostatecznie nawet nadzieja.
– Ekhem – kaszlnęła Maja. Niecodzienne zachowanie sprzedawczyni
było obcesowe i trochę niepokojące.
– Ah, tak. Przepraszam, ale przypominasz mi kogoś – wytłumaczyła
się.
– Naprawdę? – zdziwiła się dziewczyna.
– Tak – kobieta westchnęła po cichu. – Z resztą to
niemożliwe. Złoty pięćdziesiąt.
Maja nie była pewna co zrobić. Podała kobiecie monetę dwuzłotową
i po odzyskaniu reszty powiedziała:
– Każdy na świecie ma swojego klona, więc istnieje jakieś
prawdopodobieństwo.
– Może i masz rację.
Rudowłosa stała niepewnie przy drzwiach, jeszcze chciała coś
powiedzieć, ale się rozmyśliła. Widać było, że osoba, którą
przypominała jej Maja była jej bliska.
– Do widzenia – powiedziała.
Dzwonek kolejny raz zagrał swoją melodię, by po nim znowu zapadła
cisza.
– Ale nawet bliźniak nie byłby tak podobny do niej, jak ty –
kobieta odprowadziła wzrokiem Maję. Coś nieuchwytnego pojawiło
się w jej oczach. Zaintrygowanie oraz coś, czego nikt nie umiałby
opisać. Może nawet ona sama.
Drożdżówka okazała się nadzwyczaj smaczna. Maja zjadła ją z
apetytem, jednocześnie modląc się, aby kalorie nie poszły jej w
nogi, ani brzuch.
Spojrzała w niebo. Stalowoszare chmury kłębiły się nad jej
głową. Sandra nie miała racji. Może i godzinę temu była ładna
pogoda, ale teraz wszystko wskazywało na to, że za chwilę spadnie
deszcz.
Dębkiewicz przeklinała swoją głupotę. W końcu już prawie
listopad. Nikt nie powinien rozstawać się z parasolką, nawet gdy
telewizja mówiła co innego.
W głowie zaczęła się kalkulacja. Czy zdąży do domu przed
pierwszymi kroplami deszczu? Przeszła wzdłuż jednej z ulic, a
potem wsiadła do pierwszego lepszego tramwaju. Do domu i tak
dzieliły ją dwa przystanki.
Ludzie tak samo, jak ona śpieszyli się do domostw. Każdy był
zajęty sobą i nikt nie zwrócił uwagi na kolejnego pasażera.
Jedna osoba czytała książkę, z kolei inna pisała coś w swojej
komórce.
Każdy nie wyściubiał nosa zza swoich spraw, ponieważ właśnie
taki jest teraz świat – skonstatowała Maja.
Na całe szczęście w ogóle nie zmokła. W domu tym razem była
mama.
– Cześć! – krzyknęła z kuchni.
– Hej – powiedziała Maja. Odwiesiła kurtkę na korytarzu i
zdjęła nieco ubłocone buty. Przed jej blokiem zawsze tworzyło się
minibagno, nawet gdy nie padało. Plecak położyła obok szafy w
swoim pokoju.
– Jak tam w szkole?
Idąc za głosem mamy, weszła do kuchni. Jej rodzicielka krzątała
się przy garnkach, a z nich dolatywał zapach sosu pomidorowego.
– Hmm... Dostałam piątkę z historii – dziewczyna uznała, że
nie warto nic mówić o kłótni z przyjaciółką. To nic by nie
dało.
– O, to świetnie. Jak teraz złapiesz lepsze oceny, to pod koniec
semestru będziesz miała luzy.
– Tak, wiem. Na obiad spaghetti, jak sądzę?
– Zgadza się. A teraz mamy jeszcze okazję co celebrować – mama
Mai uśmiechnęła się ciepło. Bywały chwile, w których naprawdę
skupiała się na swojej córce, a nie tylko na pracy.
– A tata, kiedy wróci?
Małgorzata zmarszczyła brwi i westchnęła głęboko, odgarniając
niesforne kosmyki z czoła.
– Sama widzisz, ostatnio nie mogę się z nim dogadać. Wraca,
kiedy chce i nic nie chce mówić – powiedziała rozgoryczona.
– Powinnaś coś z tym zrobić – Maja usiadła na krześle przy
stole. – To musi się tak ciągnąć?
– Wiesz, że to nie jest takie proste. Rozwód kosztuje, a nas na
to nie stać. Zresztą dobrze wiesz, że jestem z ojcem, tylko ze
względu na ciebie. Na razie możesz prosić mnie o wiele, ale to, co
teraz mamy, to wszystko, co możesz ode mnie chcieć.
Rudowłosa zacisnęła dłoń w pięść. Czasami czuła wyrzuty
sumienia, gdy jej matka poruszała ten argument. To ona była spoiwem
łączącym te dwa wyniszczające się katastrofy naturalne.
Rozległ się dźwięk domofonu.
– Tata zapomniał kluczy?
– Wątpię, spodziewasz się kogoś? – spytała mama,
zmniejszając gaz i idąc do aparatu.
– Nie.
Po chwili ciszy usłyszała głos matki.
– Halo? Kto tam?
Potem dźwięk odkładanej słuchawki i ponowne kroki.
– Kto to był?
Małgorzata Dębkiewicz potarła nerwowo szyję.
– Nie wiem. Kompletna cisza. Może to zwykły żart, pamiętasz,
jak kiedyś Maciek tak nam robił?
Maja westchnęła.
-Jakby to było wczoraj.
-Dzieciakom się nudzi, ot i tyle! -orzekła mama – To co, jemy?
-Jasne.
Obydwoje w spokoju zjadły obiad rozmawiając jak nigdy w ostatnim
czasie, o różnych rzeczach.
Jednak przez cały ten czas w głowie wirowała im myśl, to użył
domofonu.
Dźwięk jego powtórzył się bowiem nie jeden raz.
~
Boże drogi, tak wiem. Nie było mnie tu od 3 miesięcy. Jestem
strasznie zabiegana, ale no cóż. Liceum to ciężki kawałek
chleba, tak samo, jak każdy inny stopień edukacji. Obiecuję, że
teraz rozdziały będą się pojawiać w miarę regularnie, ale nie
jestem niczego pewna.
Przyznam również, że przez chwilę utraciłam sens pisania. Skoro
nie było odbiorców, poza kochaną Jordbaer, to wszystko było
pisane dla nikogo.
Jednak dostałam kopa w tyłek i dziękuję za to bardzo.
Ludzie, jeżeli to czytacie, to nie bójcie się komentować. To
naprawdę motywuje.
Do zobaczenia przeczytania, Atramentowa.
Rozdział genialny do kwadratu! Bardzo zaciekawiłaś mnie ta sytuacją z panią w sklepie. Mam już do tego pewne podejrzenia, ale nie będę nic mówić ;) Co do monarchii absolutnej i Ludwika XIV, to przerabiałam to dzisiaj na rozszerzonym WOS'ie, więc wywołało to ogromny uśmiech na mojej twarzy ;) Z niecierpliwością czekam na nastepny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Kasia.
Oh, tak. Pani ze sklepu jeszcze się pojawi w tym opowiadaniu. Podejrzenia już rodzą się w głowach i bardzo dobrze. Uprzedzam jedynie, że można się spodziewać po mnie wszystkiego.
UsuńDziękuję za słowa i pozdrawiam.
WOAH. Masz wielkiego (a nawet ogromnego!) plusa za wstęp - to wszystko, co opisałaś jest takie rzeczywiste. Nie jest jakoś bogato zdobione, ani zbyt naciągane, by dodać tekstu dramatyzmowi. Jest takie słodko-gorzkie.
OdpowiedzUsuńUwielbiam także pociski Mai w stronę Adriana. Czekam na więcej pocisków :D
I MACIUŚ CHCIAŁ OBRONIĆ MAJKĘ AWWWWWWWWWW. BOŻENKO FANGIRLOWAŁAM DUCHOWO. MOJE EGO WRZESZCZAŁO JAK OPĘTANE PRZEZ TRZYDZIEŚCI SEKUND, A POTEM ZNOWU FANGIRLOWAĆ OMG. Mówiłam Ci, jak ich wielbię? :3
I jeszcze Michałek ( ͡° ͜ʖ ͡°) Mój gejowski radar dał o sobie znać i pragnie jeszcze trochę zapikać na widok gejozy ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Tak trochę smutno mi się zrobiło, gdy był moment z Sandrą. Od razu przypomniała mi się 2/3 gimbaza :') Te feelsy.
Oczywiście nie przegapiłam postaci pani z cukierni. Zaciekawiło mnie i na razie zostawiam w spokoju domysły. Jest za wcześnie na gdybanie, ale kto wie? Jest dużo teorii. Pożyjemy, zobaczymy.
Podsumowując. Nie dostrzegłam żodnych błędów (ŻODNYCH) - a jedynie mam niedosyt. Akcja była spokojna (na szczęście nie AŻ tak spokojna, więc kolejny plus za wyważenie) i liczę na małe rozkręcenie przez rozerwanie wybuchowej atmosfery :D
Mocne tulaski od Jordbær <3
PS Trzymaj się, jeszcze parę dni do wolnego :3 Myśl pozytywnie, nie daj się szkole i dwulicowym małpom w każdej postaci. Jak będzie trzeba walnij w potylicę :D
PPS Jak wspomniałaś o nauczycielce z historii to miałam stan melancholii. Znowu przeklęte feelsy ;___;
Jordbaer to dobrze, że ni widziałaś ŻODNYCH błędów.
OdpowiedzUsuńCo do wszystkiego, to dobrze wiesz, że to opowiadanie głównie będzie takie słodko-gorzkie i bardzo życiowe, żeby nawet nie powiedzieć "rzyciowe".
A fangirluj ile wlezie. Michaś pojawi się nie raz i planuję zrobić nawet cały rozdział... ale cicho sza. Więcej nie mówię, tzn. piszę :)
Oby twoje teorie były lepsze niż wczorajsze, bo były totalnie nietrafione.
Trzymaj się również i miewaj więcej feelsów.
Znalazłam tego bloga wczoraj, dzisiaj jakimś cudem znalazłam czas, by skończyć czytać.
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, przyjemnie się czyta...
A tą historią intrygujesz coraz bardziej :)
Maja nie ma łatwego życia, matka niewiele się nią interesuje, ojciec to już w ogóle...
Jest jeszcze Maciek. Jego rozmowy z Majką są genialne! Ona niby go tak nie lubi, ale chyba sama siebie oszukuje... :D
I ta pani ze sklepu... Hmm... Jakąś tam teorię mam, ale zobaczymy.
Pozdrawiam i zapraszam w wolnej chwili do mnie.
historianeli.blogspot.com
Kiedyś musisz napisać jakąś książkę. Masz do tego talent! :D
OdpowiedzUsuńTa pani ze sklepu była dość tajemnicza... hmm ciekawe czy coś z tego będzie czy to tylko przypadek. I te tajemnicze domofony... dowiem się wszystkiego w kolejnych rozdziałach :)
Widać, że Maja nadal ma w domu ciężko. Jestem ciekawa czy jej rodzice w końcu się rozwiodą. I oczywiście czekam aż może będzie coś między nią a Maćkiem.
Ps. też jestem w liceum i wiem, że pisanie bloga kiedy ma się tyle na głowie to spory wysiłek. Ale ślę wenę i mam nadzieję, że rozdziałów będzie jeszcze więcej. Super piszesz!
Pozdrawiam :)