Rozdział 10 cz. 1
Wszystko jest okej
Czas jest dość abstrakcyjnym pojęciem. Można by pomyśleć, że
skoro jesteśmy ludźmi, którzy praktycznie nie znają już żadnych
przeszkód, coś tak trywialnego nie może sprawiać problemu.
Niestety tak nie jest. To on jest naszym panem, który nadzoruje
każdy ruch, a my posłusznie się temu poddajemy. Coś z tego mamy?
Nic. Czas jest okrutny. Drugiego człowieka można przekonywać,
odwoływać od swoich osądów, ale nie jego. On nie się nie cofa
przed niczym, a nam pozostaje odgrywać swoje role, dopóki
odliczanie się nie zakończy. Dopóki nie nadejdzie Koniec.
Dla Mai biegł on zbyt szybko. Stanowczo za szybko. Cały dzień
składał się u niej na pobudkę, śniadanie, szkołę, powrót do
domu, odrabiane lekcji, krótki relaks i sen. I tak codziennie z
drobnymi zmianami, tak usilnie wywalczonymi. Mnogość takich dni
powodowała, zacieranie się świadomości ich upływu. Kiedyś ta
dziewczyna obudziła się i uświadomiła sobie, iż kończy się
listopad. To było coś niezwykłego. Co innego, kiedy tak się
dzieje z wakacjami. One zawsze szybko mijają. Ale nie szkoła. Ona
zawsze się wlecze, jednak tym razem stało się zupełnie coś
innego, a ona nie wiedziała jakim cudem tak się stało.
Ostatni miesiąc był niezwykle intensywny, począwszy od tego, jak
Michał wrócił po pamiętnym wybryku Antka do szkoły. Chłopak
wziął sobie do serca część rad dziewczyny i nie udawał, że
wcale się nie przejął. Nie skorzystał jednak z tego całego
zamieszania i nadal tylko Maja wiedziała, że kawał miał drugie,
prawdziwe dno.
Kolejną sprawą, która powodowała natłok pracy, był ten okropny
projekt z plastyki. Obydwoje z Maćkiem męczyli się z nim, nie
mogąc z nim dojść do końca. Plany zmieniały się jeden po
drugim, jeszcze inne były wyrzucane prosto do śmietnika, by
ostatecznie wrócić do zamysłu pierwotnego. Przez ten cały bałagan
dziewczyna przez dobry tydzień nie odzywała się do kolegi, gdyż
swoimi zmianami zdania denerwował ją bardziej niż Kinga przy
wspólnych zakupach. Dopiero po paru dniach skruszona przeprosiła za
swoje zachowanie. Trwali tak przez dłuższy czas, kłócąc się i
godząc, by po dłuższym czasie dojść ponownie do spokojnej
koegzystencji, jednak musieli przerwać pracę nad projektem, ze
względu na natłok pracy w związku z innymi lekcjami.
Mai ciężko było podzielić czas na szkołę, buszowanie w
internecie w sprawach związanych ze znalezionymi dokumentami.
Czasami marzyła o tym, by siebie sklonować. Wtedy zdecydowanie
skończyłaby ze wszystkim szybciej niż przewidywała.
Ba! Ona w ogóle nie wiedziała, co począć z tym, co do tej pory
znalazła. Miała jedynie znikome informacje dotyczące jakiegoś
leku. Jedynie przypuszczała, że jest to jakaś notatka z historii
choroby, cała reszta nadal była spowita mgłą tajemnicy.
Każda nowa rzecz powodowała nawał dodatkowych pytań, na które
nie dało się znaleźć odpowiedzi.
– Słuchasz mnie? – usłyszała głos nad swoim uchem.
– Tak, tak – odpowiedziała machinalnie, machając dłonią na
potwierdzenie tych słów.
– To, co mówiłem? – spytał Maciej z uśmiechem na twarzy.
Obydwoje znajdowali się w jego pokoju. Maja powoli się w nim na
nowo zadomowiała. Kiedy byli młodsi spędzali ze sobą więcej
czasu niż teraz. Dopiero gdzieś tak pod koniec trzeciej klasy
podstawówki dziewczyna zaczęła unikać wizyt w jego domu. Z
perspektywy czasu Maja kompletnie nie pamiętała, o co jej chodziło.
Może to była jedna z tych dziecięcych kłótni, które powodowały
koniec świata, ale jednak po tygodniu wszystko wracało do normy?
Nie była niczego pewna.
– No dobrze, masz mnie – przyznała się rudowłosa. Przeciągnęła
się lekko, po czym objęła kubek z zieloną herbatą.
Chłopak spojrzał na nią pytająco.
– A mogę wiedzieć, o co chodzi? – spytał.
Dębkiewicz zamyśliła się na chwilę. Niby znała go dość długo,
ale nijak miało się to do zaufania. Do tej pory nie miała okazji,
by to zrobić i nie wiedziała, czy warto zaryzykować. Tym bardziej
że mogła zostać wyśmiana, że wyolbrzymia fakty.
– Nie, raczej nie, ale nie bierz tego do siebie. To... prywatna
sprawa.
– Okej, nie wnikam.
Przyjrzał się jej uważnie, doszukując się jakiegokolwiek znaku
na to, że skłamała. Dziewczyna jedynie odchrząknęła.
– No nie gap się tak.
– Po coś mam oczy, prawda? Poza tym, jak mam niby ciebie
narysować, nie patrząc?
– Nie wiem, zrób zdjęcie? – zasugerowała żartobliwie.
– Okej, skoro prosisz – powiedział z pełną powagą Maciek. Już
sięgał dłonią do komórki, gdy Maja popchnęła ją.
– Ani się waż!
– Można by pomyśleć, że jesteś wampirem i boisz się, że
uchwycę twoją duszę. Bo wiesz w Egipcie...
– Tak, wiem. Uważano, że rudzi to przetransformowane Belle Swan –
Maja przewróciła oczami. Już tyle razy to słyszała, że stało
się to nudne.
– Czy ty masz zamiar się fochać? – spytał czarnowłosy.
– Ja? Fochać? Nie wiem, o czym ty mówisz. Może lepiej wróć do
rysowania. Czuję się debilnie, tak siedząc i nic nie robiąc.
Dla Mai było męczące pozostać w jednym miejscu, będąc
bezczynną. Oczywiście Maciek potrzebował jedynie jej twarzy do
tego całego projektu, ale uparł się, że tak będzie wiarygodniej,
więc nie miała zbyt wielkiej możliwości odwiedzenia go od tego
pomysłu.
– Dobra, dobra. Już i tak prawie kończę. Możesz już coś
robić. Nie tylko żłopać MOJĄ herbatę – zaakcentował.
– Bardzo dobrą herbatę twojej matki – odparowała dziewczyna.
Nowak spojrzał na nią jeszcze raz i wbił wzrok w kartkę papieru.
Rudowłosa zobaczyła swoją postać uwiecznioną na kawałku bloku
rysunkowego.
Stanęła obok Maćka, nachylając się, tak że mieli głowy na tym
samym poziomie.
– Nie no, czy według ciebie ja mam taki duży nos? To jakieś
jaja.
– Nie, to nie jaja. Spójrz w lustro – powiedział Maciek,
szczerząc zęby w uśmiechu, tak że Maja widziała, że żartuje.
Ta tylko zmierzyła go spojrzeniem. Jej błękit przeciwko jego
brązowi.
… Ma takie zielone plamki na tęczówce. Nie wiedziałam...
– przemknęło jej przez myśl.
– Siłujemy się na spojrzenia? – zaproponował.
Maja zamrugała szybko i odsunęła się, zapominając, o czym przed
chwilą rozmyślała. To było zbyt dziwne, by było godne zajęcia
miejsca w jej pamięci.
– Nie. Musimy to skończyć – wskazała na arkusz papieru.
– Już praktycznie zostało mi wypełnienie konturów, a do tego
nie jesteś potrzebna. Jeżeli ci się gdzieś śpieszy, to możesz
iść – powiedział, przyglądając się jej uważnie, tak jakby
chciał uchwycić każdy szczegół.
Maja nagle poczuła się skrępowana. Odchrząknęła, gdyż nagle
zaschnęło jej w gardle.
– Powinnam zrobić matmę. Jeszcze jej nie tknęłam.
– Chcesz spisać?
– Nie, niedługo sprawdzian, muszę coś zrozumieć.
– Po co rozumieć, wystarczy zdać na tróję – zauważył.
– Tyle że ja nie mam żadnych planów co do przyszłej szkoły, w
przeciwieństwie do ciebie. Ty wiesz, że matma ci jest potrzebna
tylko tyle, by przeżyć. Ja... Nie wiem.
Chłopak odsunął kartkę na bok i zmierzył ją spojrzeniem od góry
do dołu.
– Wyglądasz mi na przyszłą kardiolożkę – stwierdził po paru
sekundach.
Maja zmarszczyła brwi.
– Kardiolożkę? Medycyna? Co?
– Wiesz, będziesz lekarzem od serc. Dziewczyny chyba są od takich
spraw.
– Nie wiem, czy udajesz idiotę, czy naprawdę nim jesteś –
rudowłosa pokręciła głową z niedowierzania. Ten tekst był
tak... Nie, kompletnie nie wiedziała jak go skomentować.
– Oj, droczę się tylko, Pszczółko.
– O nie, wychodzę. Znowu zaczynasz z tym latającym potworem.
– Pszczółki są miłe, dają miód. Osy to potwory – sprostował
Maciej.
– Może to ty idź na coś z biologią, panie znawco –
zironizowała. Przeciągnęła się lekko, rozgrzewając mięśnie po
długim spoczynku. – Na serio. Muszę iść.
– Dobra, dobra.
Maja kiwnęła głową i weszła na korytarz, by narzucić na siebie
kurtkę. Zza drzwi prowadzących do kuchni wychynęła głowa Renaty.
Zerkała co chwila to na dziewczynę, to na bok, gdzie stał garnek z
czymś, co gotowała, a czego Maja nie widziała.
– Już idziesz? – spytała.
– Tak, nie mogę przecież tu przesiadywać całe dnie –
dziewczyna uśmiechnęła się.
Starsza kobieta odwzajemniła go i wzruszyła ramionami. Spojrzała
jeszcze raz na kuchenkę, zmniejszyła ogień i wytarła dłonie o
fartuch, którym była obwiązana w talii. Wyszła na korytarz i
oparła się o ścianę.
– Możesz, ten tutaj chyba nie...
– MAMO! – usłyszały obie krzyk chłopaka. Otworzył szeroko
drzwi i spojrzał na swoją rodzicielkę z wyrzutem. – Czy ty
przypadkiem nie powinnaś się zająć tym, co według taty robisz
najlepiej?
– Dręczeniem ciebie, skarbie? – uśmiechnęła się złośliwie
Renata.
– Kuchceniem raczej – sprostował. – Chociaż to też tobie
wychodzi.
Maja przysłuchiwała się całej tej małej utarczce słownej z
rozbawieniem, ale też i zazdrością. Nigdy nie droczyła się tak z
mamą. Ta nigdy nie miała na to czasu.
– Tak więc wracając do tego, co ci mówiłam Maju, Maciek na
pewno...
– Mamo, nie zawracaj jej głowy. Ona się śpieszy – ciemnowłosy
chłopak podszedł do Mai i sięgnął ponad nią na półkę, na
której leżała jej czapka i wcisnął ją na jej głowę. Lekko
przekrzywiona trzymała się dzielnie. Dziewczyna już sięgała
dłońmi, by ją poprawić, jednak ubiegł ją jej gospodarz i
naprostował swoje działanie.
Obydwoje usłyszeli chrząknięcie. Maciek, jako że stał tyłem do
swojej mamy, szybko się odwrócił i odsunął, a Maja widząc
wszystko lekko spąsowiała.
– Może ja nie będę wam przeszkadzać?
– No weź – powiedział Maciek w tym samym czasie co Maja „To
nie to ...”
Dziewczyna odchrząknęła.
– To ja już się pożegnam. Do widzenia, cześć – powiedziała,
wyrzucając z siebie słowa z prędkością petardy. Szybkim ruchem
otworzyła drzwi, kiwnęła dłonią i już jej nie było. Serce
zatłukło jej mocno w piersi.
Na klatce schodowej złapała się za głowę i zaczęła mamrotać
do siebie.
– Co to było? Boże...
Potarła swoje policzki, zupełnie jakby to miało pomóc w pozbyciu
się rumieńca. Zeszła schodami, dopóki nie wydostała się na
zewnątrz. Zimne powietrze zaszczypało ją w twarz. Żwawym krokiem
przebyła niewielką odległość między blokami, która akurat
dzisiaj wydała się jej zbyt długa.
Wróciwszy do domu zerknęła do skrzynki na listy. Oprócz reklamy z
Auchana i kartki do rozliczenia wody od administracji leżała w niej
gruba biała koperta. Nie odwróciwszy jej jeszcze przodem, Maja
miała złe przeczucia. Z przodu koperty widać było ich adres i w
miejscu adresata widniało imię i nazwisko jej ojca. Chwyciła mocno
pęk makulatury.
W domu nie było nikogo i dziewczyna dobrze o tym wiedziała. Ojciec
poszedł do urzędu pracy, a matka jak zwykle jeszcze nie wróciła
ze swojej roboty. Położyła wszystko na stole w dużym pokoju, a
sama poszła do swojego, by odrobić lekcje i tak jak powiedziała
Maćkowi, pouczyć się na matematykę.
Włączyła sobie radio, by coś umilało jej naukę i wzięła się
do pracy. Lepiej było od razu zacząć się uczyć, by później
mieć wolne i czas dla siebie. Tym bardziej że miała dość sporo
na głowie. Przez cały czas starała się coś wyłuskać ze
strzępków informacji, które znalazła. Analizowała każde
zdjęcie, które zrobiła, jednak jedyną wskazówką, a to i tak
prowadzącą w ślepy zaułek była notatka z historii choroby. Maja
czuła, że to coś ważnego.
Jednak ważne rzeczy bladły przy szkole i innych obowiązkach. Wybór
był prosty. Musiała się skupić na tym, co było doczesne. Na
roztrząsanie przeszłości zawsze znajdzie się czas – tak sobie
powtarzała.
Tymczasem matematyka szła jej ciężko. Samo myślenie nad cyframi
sprawiało, że bolała ją głowa. Gdyby to były jeszcze jakieś
proste zadania, a nie jakieś udziwnione, z których nie rozumiałeś
polecenia, bo było napisane specyficznym językiem. Czułeś się
przez to jeszcze głupszy, niż byłeś w rzeczywistości.
W radiu leciała jakaś rzewna piosenka o miłości, którą w ogóle
nie kojarzyła. Zacisnęła usta.
– Za dużo cukru – stwierdziła na głos, odrywając się od
zeszytu i jakże interesujących funkcji. Ziewnęła. Spojrzała z
nadzieją na zeszyt, mając nadzieję, że przemówi i poda
rozwiązanie zadania, jednak nic z tego. Przedmiot milczał, czego
można się było spodziewać. Poślęczała nad zadaniami jeszcze
trochę i jakoś udało jej się rozwiązać wszystkie zadania.
Zdecydowanie to z matematyką i fizyką miała największy problem w
szkole.
Przynajmniej mat-fiz z góry odpada – pomyślała. Powoli
zaczynała myśleć o wyborze szkoły ponadgimnazjalnej. Nauczyciele
coraz częściej straszyli testami, nową szkołą, więc nie miała
innego wyjścia. Inni mieli już jakieś plany. Na przykład Maciek z
tą swoją szkołą artystyczną, chociaż nie był niczego pewien.
Z rozmyślań wyrwało ją otwarcie drzwi wejściowych i szuranie
butów o wycieraczkę. Potem rozległo się głębokie kaszlnięcie,
które rozeszło się po całym mieszkaniu. Zbliżał się sezon
chorób, więc nie było w tym nic dziwnego.
– Na stole leżą listy – krzyknęła. Nie musiała patrzeć, by
wiedzieć, że to jej ojciec. Chociażby przez ten kaszel mogła to
zgadnąć, pomijając charakterystyczne człapanie.
– Okej – usłyszała, lekko schrypnięty głos taty. Chwilę
później odłożyła matematykę, stwierdzając, że już więcej
tego dnia nie zdziała. Miała jeszcze czas, a przecież zasłużyła
na trochę relaksu, po dniu w szkole, a potem jeszcze godzinie
spędzonej z Maciejem, który doprowadzał ją ze skrajności w
skrajność. Czasami irytował ją, tak jakby sprawiało mu to
przyjemność, by chwilę później być na swój pokręcony sposób
miły.
Maja ziewnęła po raz kolejny w ten pochmurny dzień. Słyszała
ciche krzątanie się w kuchni i korytarzu. Lekko zmęczona założyła
słuchawki na uszy, by nie przeszkadzać rodzicielowi, który miał
odmienne zdanie na temat muzyki puszczanej przez córkę.
Przez całą tę ponurą aurę nie miała ochoty na nic wesołego.
Zresztą na jej playliście z trudem można było się doszukać
takich piosenek. Owszem miała ich kilkanaście, ale w stosunku do
całości było ich naprawdę niewiele. Ciche brzdąkanie gitary w
tle piosenki zespołu Passenger działało na nią relaksująco.
Mając zamknięte oczy, jej myśli dryfowały wokół wielu
niepowiązanych ze sobą rzeczy. A to myślami kierowała się ku
szkole, by potem zejść na dom. Słuchając niskiego głosu
wokalisty, pogrążała się w rozmyślaniach. Wspomniała jeszcze
żywe chwile sprzed godziny, kiedy była u Macieja.
Coś się zmieniło. Nie potrafiła tego nazwać, ale kiedy była sam
na sam z chłopakiem robiło się trochę niezręcznie i ciężko jej
było udawać, że wszystko jest okej. To było dość dziwne i
zaskakujące. Zupełnie jakby Maciek był NieMaćkiem, a jednocześnie
tym maćkowym Maćkiem.
To nie ma sensu – pomyślała.
Był dla niej czymś znanym, ale wiedziała... do diabła wiedziała,
że wstąpiło między nich coś obcego, czego nie potrafiła nazwać.
Albo nie chciała.
– Ugh – jęknęła. – Za dużo myśli!
Zwinęła się na kołdrze leżącej na łóżku. Przykryta kocem w
srebrno-zielone szlaczki, jeszcze z czasów, gdy wolała Slytherin od
Gryffindoru, czuła się bezpiecznie i ciepło.
Nie chciała wychodzić z tego kokonu, dopóki wszystko się nie
skończy.
Piosenka skończyła się i automatycznie w słuchawkach rozbrzmiał
charakterystyczny riff piosenki Sweet Child o'Mine. Zamrugała szybko
powiekami, by odpędzić od siebie natrętne myśli.
Zaburczało jej w brzuchu. Obiad zjadła przed wizytą u Nowaka, więc
nie było w tym nic dziwnego. Zatrzymała piosenkę i wyjęła
słuchawki, a komórkę odłożyła na biurku.
Zaatakowała ją niezwykła cisza. Zawsze, gdy tata wracał do domu
to albo siedział w dużym pokoju i oglądał coś w telewizji, albo
w kuchni. Obie wersje dawały ten sam efekt – dźwięk – dlatego
też było coś zdumiewającego w całej tej sytuacji. Była
nienaturalna.
Maję przepełniło złe przeczucie. Wyszła z pokoju ignorując
ciche poburkiwanie z żołądka.
Już z korytarza zobaczyła postać jej ojca siedzącego na kanapie
przy stole. Przed nim leżała otwarta koperta, którą dziewczyna
wyciągnęła ze skrzynki na listy.
– Tato?
Ten nie spojrzał na nią, tylko wskazał dłonią na miejsce obok
niego. Maja posłusznie przysiadła.
– List z prokuratury. Wiedziałem, że kiedyś dostanę, ale...
Akurat teraz, kiedy wychodziłem na prostą?
– No cóż. Nadeszłoby to prędzej czy później – zauważyła.
– I co tam pisze?
Ojciec podał jej trzymany w dłoniach list. Rudowłosa pobieżnie
przebiegła po nim wzrokiem, by tuż przed samym końcem rzuciła się
jej data sprawy jej rodziciela w sądzie.
– Może masz już odłożoną kasę na jakiegoś prawnika? –
spytała, chociaż spodziewała się już negatywnej odpowiedzi.
– Nie – odparł. Potarł dłonią po brodzie pokrytej dwudniowym
zarostem. Twarz miał zmęczoną, zapadłą.
– To powinieneś się pośpieszyć – zauważyła. – I
powiedzieć o tym mamie.
Rozprawa miała odbyć się za trzy tygodnie.
Ja wiem. Ale teoretycznie to nadal jest pierwszy tydzień października, prawda? Więc dotrzymałam mojego słowa... Kogo ja chcę oszukiwać? Nie wiem. Po prostu druga klasa chyba mnie trochę przerasta. A może nie druga klasa, a po prostu biol-chem? Może...
W każdym bądź razie mam nadzieję, że jakoś to będzie i mimo nieregularnego dodawania kolejnych rozdziałów (bo ja to skończę! obiecuję) jakoś ze mną przetrwacie. Coś zaczęło się dziać. Doszłam już do tego etapu, że teraz tylko z górki. Całą resztę mam mniej więcej poukładaną w głowie, gorzej może być z wykonaniem.
Pozdrawiam Was i do zobaczenia w przyszłym miesiącu. Gdyby wystąpiły jakiekolwiek zmiany to wszystko będzie zapisane w informacjach. Btw zapraszam do zakładki pytań.
Ten rozdział jest świetny, zresztą jak zawsze. Nie mam pojęcia jak to robisz, że z zainteresowaniem chłonę każde słowo tekstu i nie mogę się doczekać na kontynuację.
OdpowiedzUsuńCo do bohaterki, to wiedziałam, że zaiskrzy między nią a Maćkiem. No po prostu wiedziałam.
Mam swoją teorię na temat jej matki i tego co się stało. Jestem ciekawa, czy okaże się to prawdą 😄
Ps. Wiem jak ciężko jest w szkole, sama jestem w drugiej klasie liceum. Trudno jest pogodzić szkołę i pisanie, ale wierzę, że jakoś zorganizujesz sobie na to czas.
Całuję, Kasia 😘
Zaiskrzy po to, by wybuchnąć :)
UsuńChociaż zastanawiam się czy by nie pograć na nosie bohaterów, ale Maja już i tak sporo przecierpi/ała.
Na pewno się jakoś zorganizuję, chociaż jak patrzę w kalendarz na ten tydzień to krew mi krzepnie w żyłach -_- Oby kiedyś zluzowali.
Ale nie martw się teraz musi mi pójść lepiej :)
No laska masz talent ;) temu nie zaprzeczę. Piszesz bardzo swobodnie z lekkością pióra i pewną porcją włożenia serducha w opowiadanie. Zarąbisty blog ;).
OdpowiedzUsuńPs. Jak masz czas zwiedzić Gotham zapraszam do mnie
batgirlpisze.blogspot.cpm